Cmentarne targowisko próżności
2009-10-30 14:44:56Myśl o śmierci, przy okazji pierwszego listopada, to norma. Przynajmniej powinna nią być. Tymczasem w konsumpcyjnej dobie łatwego dostępu do odzieży wierzchniej kobietom więcej myśli ucieka w stronę futer, płaszczy, dekoracyjnych dodatków i próby upokorzenia bliźnich swoim bogactwem.
Hipokryzja pogania próżność a Gucci trąca podwórkowym Reserved. Choćby miała to być podróbka, ale musi być dekoracyjna i wyzywająca. Zwracające uwagę stroje, niemal śmieszne blondyny w seksownych, króciutkich futerkach połączonych z długimi lateksowymi kozakami. To jest coś, co od lat dominuje na polskich cmentarzach we Wszystkich Świętych. Podejrzewam, że przy całym tym zamieszaniu najmniejszą uwagę zwraca się na faktycznie odwiedzane w tym dniu groby. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy byłam małą dziewczynką. Mama wiązała mi szalik, szczelnie zapinała kurtkę tudzież płaszczyk (zależało to tylko od pogody), tata dzierżył solidną zgrzewkę zniczy a ja i siostra naprzemiennie zapalałyśmy znicze na grobach: prababci Łucji, o której mama zawsze opowiadała z rozrzewnieniem, wspominając jej ciepło i dobro, na grobach dziadków, gdzie po wspólnej modlitwie całą rodziną spokojnie rozmawialiśmy o bliskich, opowiadając zabawne historie. Pamiętam radość na widok niewidzianych od kilku miesięcy sióstr ciotecznych i późniejsze ciepło domu babci, gdzie często jedliśmy wieczorny obiad. Była msza na cmentarzu i odwieczny dylemat małej dziewczynki: czy wypada usiąść przy tym nagromadzeniu starszych ludzi w tak maleńkiej kapliczce? Całości towarzyszyło zawsze wyłączone radio w samochodzie i przyciszony tom rozmów. Przez cały dzień unikało się telewizji a wieczorem przyciskało nos do okien samochodowych, karmiąc się barwnym migotaniem lampionów na nieznanych grobach mijanych cmentarzy. Cóż… albo ja brutalnie dorosłam, albo zmieniły się pewne standardy. Kiedy rok temu spotkałam na cmentarzu pełną buntu nastolatkę w szpilkach (które już od gimnazjum niszczyły jej kręgosłup) i ze słuchawkami na uszach, nabrałam przekonania o tym, jak dekoracyjne stało się Wszystkich Świętych.
To urocze i magiczne światło lampek, które oddalało od dziecięcego, trwożnego serduszka niepokojącą świadomość śmierci, zostało przyćmione przez bujne kwiaty. Im większe tym lepsze. Ważne tylko, by większe i barwniejsze były od kwiatów na sąsiednim grobie. Znicze kupuje się teraz w rozmiarze XXL i ustawia się je w liczbie: czternaście, na pojedynczym grobie od jednej rodziny. Cóż, przemysł tej branży kwitnie, nie można temu zaprzeczyć. Ludzie jakoś muszą zarabiać i do producentów specjalnie pretensji nie mam. Odpowiadają przecież tylko na konsumpcyjne wołanie gawiedzi chcącej w ten sposób, raz od wielkiego dzwonu, pokazując się na cmentarzu, zabrać tam ze sobą całą swoją pychę i oczywiście – najlepsze stroje. Ciekawa jestem, jak bardzo wzrasta popyt i podaż w sektorze: skóry i futra w okresie poprzedzającym 1 listopada. Swoją drogą nieco perwersyjnym wydaje się wdziewanie na siebie martwych zwierząt w dzień, który jak żaden inny, związany jest z popularnym hołdem śmierci. Popularnym, bo Wszystkich Świętych powinno być dniem radosnym. Tymczasem media grają Bethovena od rana do nocy, katując ucho niewprawnego słuchacza ciężkimi nokturnami. To święto Emo odarte z jakiejkolwiek religijności brnie ku upadkowi duchowemu. Nie, nie jest to punkt widzenia pensjonariuszki klasztoru Karmelitanek, a zdroworozsądkowa ocena wyżej wspomnianej hipokryzji. Bawią mnie panienki przechadzające się w swoich, specjalnie na tę okazję zakupionych botkach po zabłoconych alejkach. W obowiązkowych ciemnych okularach, mimo ewidentnego braku słońca. Dominuje teraz image zbolałej, acz bogatej, wdowy, która swój żal i cierpienie po stracie topi w wysokich nominałach. Zbyt może zabrnęłam w swej wyobraźni w hollywoodzki scenariusz. Nie zmienia to jednak faktu, że zamiast Wszystkich Świętych – 1 listopada to targowisko próżności.
Powyższe oraz inne kulturowe nieporozumienia mogą oczywiście wynikać z technicznych zawirowań związanych z nazwą Wszystkich Świętych. Nie zawsze była tak oczywista jak obecnie. Święto ma swoją genezę już w III wieku n.e., kiedy to w ramach rytuału przenoszenia relikwii świętych z jednego miejsca na inne chciano podkreślić iż święci są niejako własnością całego Kościoła. W 610 roku papież Bonifacy IV przejął sławny Panteon na użytek katolickiej wiary i właśnie tam złożono szczątki czczonych męczenników przemianowując jednocześnie budowlę na kościół Matki Bożej Męczenników. Ustanowiono pierwszy w historii dzień poświęcony wszystkim, którzy oddali życie za Chrystusa – 1 maja.
Przeniesienie daty na 1 listopada nie wiąże się bynajmniej ze zbieżnością terminów ze świętem pracy, międzynarodowym dniem robotniczym, którego geneza to zupełnie inny artykuł i zupełnie inna okazja. Datę uroczystości zmienił papież Grzegorz III, natomiast jego następca (Grzegorz IV) w 837 roku rozszerzył znaczenie święta także o cześć oddawaną nie tylko męczennikom, ale właśnie tytułowym wszystkim świętym. Po wielu, wielu latach, w małym państewku PRL władze, niezmiernie nieoddane katolicyzmowi, pozbawiły ten dzień jego kościelnej oprawy przemianowując go na Wszystkich Zmarłych tudzież Święto Zmarłych. Być może tu powinno się upatrywać tego wszechobecnego zaniku jakiegokolwiek tradycjonalizmu, kompletnego braku zaangażowania emocjonalnego bądź wcześniej opisanego wkradania się konsumpcjonizmu do sfery pamięci o bliskich. Podkreślam przypuszczalny charakter mojej genezy. Jednakowoż winię też Święto Zmarłych za gremialny zanik pamięci narodowej. Niewiele bowiem osób przychodzi odwiedzić groby 2 listopada w tzw. Dzień Zaduszny, kiedy to powinno się oddawać właściwą cześć wszystkim wierzącym w Chrystusa, którzy zasilają już szeregi jego niebiańskich popleczników. W dzień po tej tragicznej paradzie, obfitej w napuszone kobiety i ich przerysowanych mężów, nastaje błoga cisza, kiedy to znów zmarli wracają do krainy wiecznego zapomnienia, a żywi nie odchodzą od suto zastawionych stołów. I nie ma tu też specjalnie kogo winić. Osłabienie autorytetu kościoła, zwłaszcza współcześnie, proporcjonalnie na osłabienie świadomości ludzi, ich gorliwości i sensu niektórych świąt.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Niektórzy przynajmniej raz na rok odwiedzą w końcu zarośnięte mogiły, zlecą profesjonalistom ich czyszczenie i przyodzieją je w deszcz kwiatów, lampionów i sztucznych modlitw. Mając zapewne nadzieję iż ich, imponujący oczywiście, grobowiec, wielka rodzinna krypta, o rozmiarach przyzwoitego domku letniskowego, świecić będzie kiedyś równie kiczowatym blaskiem ozdobiona bezdusznymi spojrzeniami bogatych potomków pełnych równie pokaźnych portfeli, markowych ciuchów, dobrych samochodów. Mam nadzieję, że nieco na wyrost ta moja konkluzja.
Olga Filipowska
(olga.filipowska@dlastudenta.pl)