O słodziutkich sukieneczkach
2010-11-19 16:10:34Czasem zdarza mi się robić zakupy za pośrednictwem największego bodaj polskiego portalu aukcyjnego. Ale ja tylko kupuję. Nic prostszego, klikam, płacę i za kilka dni przedmiot mam w domu. To, co ostatnio zobaczyłam, pozwala mi natomiast sądzić, że sprzedający mają dużo trudniejsze zadanie. Nie dlatego, że wystawienie przedmiotu jest bardziej skomplikowane. Prawdziwym wyzwaniem jest efektywna sprzedaż. Ale sprzedawcy albo rozdział o marketingu przeoczyli, albo źle zinterpretowali podręcznik. Oto oferta, na którą trafiłam niedawno: świetna piżamka, krótkie spodenki w krateczke, koszulka na ramiączkach, spodenki na gumeczce, zdobione guziczkami (…), na bokach nogawek efektowne zapięcie co tworzy mankiecik… (pisownia oryginalna).
Mam wrażenie, że zdrobnienia, mimo iż obecne w polszczyźnie od dawna i w niektórych sytuacjach wręcz pożądane, są dziś plagą, która toczy język. Deminutywa, czyli wyrazy o znaczeniu zdrobniałym, służą w zasadzie do określania czegoś mniejszego niż normalnie. Były wielokrotnie przedmiotem uwagi językoznawców, wniosek jest jeden, obecnie są nadużywane. Ludzie namiętnie posługują się nimi, nawet gdy okoliczności wcale tego nie wymagają.
W pewnych kręgach tematem sporów jest od dawna tzw. mowa nianiek. Chodzi o sposób zwracania się opiekunów do dzieci, które dopiero uczą się mowy. Króluje przekonanie, że spieszczanie w trakcie mówienia do dziecka, którego mowa nie jest jeszcze w pełni ukształtowana, skutkuje w przyszłości co najmniej wadami wymowy. Dużo poważniejszym efektem jest późniejsza infantylizacja języka i zachowań dziecka. Zakładam jednak, że każdy kto miał do czynienia z dwulatkiem, zgodzi się ze mną, że często po prostu nie sposób nie skorzystać ze spieszczenia, kiedy mówi się do małej, bezbronnej, roześmianej istoty. Emocje, jakie budzą dzieci, są według mnie często wystarczającym powodem, by zdrobnienia użyć. Ale matki i wszelkiego rodzaju osoby zajmujące się dziećmi pozostają jedyną grupą, która, gdy chodzi o zdrabnianie, jest w moim przekonaniu usprawiedliwiona.
Zupełnie inaczej jest natomiast z osobami obracającymi się wyłącznie w kręgach ludzi, którzy są w stanie rozróżnić wiele odmian polszczyzny. Używania zdrobnień w trakcie rozmowy z nimi chyba nikt nie jest mi w stanie w sposób satysfakcjonujący wyjaśnić. Bo czy dorosły człowiek o przeciętnym choćby zasobie słownictwa nie zrozumie, gdy kontroler w autobusie powie: bilety do kontroli? Z moich obserwacji wynika, że kontrolerom może się tak właśnie wydawać, bo bileciki do kontroli wiodą prym w środkach komunikacji miejskiej. Najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem bilecików jest chyba jednak chęć pokazania, że jest się miłym, grzecznym, nie chce się narzucać, a jedynie uprzejmie sugeruje (wiele wyjaśnia tu fakt, że zawód kontrolera do wdzięcznych nie należy). Jak pisze Małgorzata Milewska-Stawiany*, używanie zdrobnień powodowane jest dziś na ogół próbą zasygnalizowania uprzejmości, grzeczności wobec odbiorcy. I tak kelner, zażenowany być może koniecznością przedstawienia klientowi wysokiego rachunku, przynosi rachuneczek. Ekspedientka, po uprzednim pokazaniu kilku modeli płaszczyków i kurteczek, musi wiedzieć czy zapłacimy gotóweczką czy może użyjemy karty. A moją sympatię od razu zyskałby ten, kto zamiast zdrobnieniem posłużyłby się postacią neutralną, dodając do niej po prostu szczery uśmiech.
Deminutywa stały się dziś formami grzecznościowymi, podczas gdy tych w języku polskim nie brakuje. A skoro nie brakuje, po co przekazywać ich funkcję - mającym już przecież własną - zdrobnieniom?
* Wychodzę tylko na momencik, czyli o uprzejmości w języku, M. Milewska-Stawiany, [w:] Biuletyn Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, 2005/2.
Ewa Stanik
(ewa.stanik@dlastudenta.pl)