Żenująca ślubna otoczka?
2008-10-27 13:13:24Niestety, moje pokolenie wkracza właśnie w wiek super rozrodczy. Natura dochodzi do głosu i gdzie się człowiek nie obejrzy, tam na palcu błyszczy świeżutka jeszcze obrączka, a gdzieś tam hen z daleka w uszach zaczyna dzwonić marsz Mendelsona. Tu mniej więcej zaczynają się kłopoty. O ile bowiem facetowi pojęcie „rodziny” kojarzy się ze wspólnym zamieszkaniem i praniem jego skarpet (tudzież uformowaniem z własnych trzewi potomka), o tyle dla większości przedstawicielek płci pięknej nie obejdzie się bez uroczystości pochłaniającej wszystkie dostępne aktualnie środki finansowe i nerwy. Co gorsza, dotyczą one nie tylko pary młodej, ale i gości.
Pół biedy, jeśli mamy potencjalnego przyszłego najukochańszego. Jeśli aktualnie go brakuje równie mocno jak polskim politykom dystansu, lub zamiast Justina Timberlake/a mamy na ten wieczór do dyspozycji Matta Pokorę, to dla każdej z nas najpiękniejsza z uroczystości zamienić się może w krwawe i bezwzględne pole bitwy. Tak, tak dokładnie. Wesele bowiem to nic innego, jak wojna, a okres wakacyjny to wkroczenie na pierwszy front walk.
Co po pierwsze? Rozpoznanie sił wroga i znalezienie sprzymierzeńców. Etap ewidentnie zaniedbywany, a wystarczy umówić się na kawę z kimś, kto również będzie na weselu lub chociaż zadzwonić i wymienić kilka zdawkowych uwag. Co nam to daje? Przed kościołem nie stoimy same jak palec, obserwując z nienawiścią/zazdrością paplające o niczym grupki. Nie odliczamy minut do momentu, w którym będzie się można ulotnić. A po znalezieniu się na sali weselnej mamy z kim podzielić się wrażeniami na temat jakości schaboszczaka.
Po drugie – zbrojenie, czyli w co się ubrać. Jeśli jesteś nieśmiała i nie chcesz ściągać na siebie uwagi - wskakuj w cokolwiek. Wzbudzisz sympatię lepiej wyglądających dziewczyn. Jeżeli jednak nie chcesz dać żadnej z pachnących naftaliną cioć szansy na stwierdzenie że „może ci pożyczyć jakieś ładne ubrania, bo jak będziesz taka jak teraz, to na pewno nikogo nie znajdziesz,” to jak mówił Zygmunt Chajzer „Idź na całość.” Kup najseksowniejszą kieckę, pomaluj usta na krwistą czerwień, a jeżeli ktoś spyta dlaczego jesteś sama, dodając przy tym że latka lecą, odpowiedz z uśmiechem że twoja dziewczyna musiała zostać w pracy, żeby popracować nad nowym modelem mydlanego przyrodzenia. Nawet jeśli nie zostaniesz przez to miss sympatii, to w obawie przed kąśliwą odpowiedzią nikt cię więcej nie będzie zaczepiał.
Po trzecie i najważniejsze – walka na froncie. Przetrwałaś już Kościół, walkę o miejsca na sali, pierwszy toast. Nie chcę wyjść na orędowniczkę alkoholu, ale jeśli wiesz, że ci to nie zaszkodzi – walnij sobie porządnego kielicha. Jeżeli palisz, wyjdź na dymka w czasie objazdu operatora kamer wzdłuż stolików. Jeżeli nie, albo jeżeli zostałaś nagrana znienacka, obierz na końcu sali jakiś punkt i wpatruj się w niego pogodnym (nie wyszczerzonym) wzrokiem. Nie pakuj do buzi porcji śledziowej sałatki, ani nie patrz prosto w obiektyw, o ile nie chcesz wyglądać na filmie jak sarna złapana w światła reflektorów. Czas płynie na twoją korzyść, im późniejszą godzinę wskazuje komórka, tym luźniejsze stosunki panują na sali. Jeżeli tylko nie będziesz spoglądać na wszystkich jak pięciolatka na koleżankę winną urwania głowy jej ukochanej barbie, wielce prawdopodobne, że zostaniesz kilkakrotnie „przeczołgana” przez parkiet (może to nie będzie wirujący seks z Patrickiem Swayze, ale kilka kalorii zawsze zejdzie z twoich bioder) i pobawisz się w najbardziej zróżnicowanym pokoleniowo towarzystwie.
Jeżeli mimo wszystko czujesz, że jeszcze jedno wykonanie „Białego Misia” na keybordzie i będzie potrzebna reanimacja, zabierz manatki zaraz po oczepinach. To moment kluczowy, po którym następuje zazwyczaj zbiorowe puszczenie hamulców. Następnego dnia nikt raczej nie będzie w stanie przypomnieć sobie, o której dokładnie poszłaś, możesz wiec spokojnie dodać dwie godzinki, dodając jak super się bawiłaś. Ciesz się, że to jeszcze nie było twoje wesele, bo statystycznie rzecz biorąc większość z nas powie kiedyś przed ołtarzem: „YES! YES! YES!”
Marta Gorgiel
(marta.gorgiel@dlastudenta.pl)
Fot. Łukasz Bera