Szczęście, gdzie jesteś?
2009-09-21 12:04:00Nie jest łatwo znaleźć szczęście w sobie, ale nie można go znaleźć nigdzie indziej - rzekła kiedyś niejaka Agnes Repplier. I faktycznie – nie jest łatwo. Tym bardziej, że zwykliśmy szukać i upatrywać szczęścia zupełnie gdzie indziej…
A dokładnie poza nami samymi. Może właśnie dlatego, że szukamy nie tam, gdzie trzeba, trafiamy nie na szczęście, a na jego iluzję, fatamorganę. Nic dziwnego zatem, że odkrycie prawdy o tym, tak szybko i boleśnie sprowadza nas na przysłowiową ziemię.
Teoretycznie wywód należałoby zacząć od definicji szczęścia. Nie jesteśmy jednak w szkole, dlatego wypracowanie na temat jego istoty nie wydaje mi się tym, czemu chciałabym poświęcać swój czas i wytrzymałość baterii mojego komputera. Prawić morałów na temat tego, co każdego z osobna powinno czy nie powinno uszczęśliwiać, też nie będę. Nie w mojej gestii również, by generalizować szczęście „kobiece” czy „męskie”, bo jak różni ludzie, tak różne potrzeby, oczekiwania i rodzaje szczęścia. Ograniczę się wyłącznie do założenia (bo od czegoś jednak wyjść trzeba), że gdybyśmy rozpatrywali stosunek osobistych potrzeb i oczekiwań do stopnia „stawania się ciałem” poprzez ich ziszczanie się, uzyskalibyśmy jako taki wyznacznik szczęścia.
Człowiek jednak ma to do siebie, że bywa nienasycony, a już na pewno mocno w samej swej naturze niestały. Tu się coś zmieni, tam poważnie zniekształci i raptownie coś, czego jeszcze przed chwilą pragnęliśmy, odchodzi do lamusa, pęka, traci datę ważności. I co dalej? Płynność rzeczywistości, którą w niejednej swej książce uświadamia Zygmunt Bauman, sprawia, że sami stajemy się niczym, rozlewającymi się po obszarze własnego bytowania cieczami. Takie z nas czasem po prostu „rozlane mleko”, nad którym nie ma co w gruncie rzeczy płakać. Płacz pozostawmy cierpiętnikom, którzy czerpią rozkosz z samego faktu swej ułomności – smutnej niedoli życia. Wystarczy jednak, że spróbujemy pogodzić się z faktem, że stałość jest często wytworem naszej równie płynnej fantazji. Odpowiednia doza świadomości w tym względzie nie zaszkodzi. Idąc tym tropem, trzeba by nam porzucić założenie o stałości szczęścia. Nie oszukujmy się jednak i miejmy odwagę przyznać, że pozbawiając się choćby iluzji stałości, skazujemy się na wpływ gorzkiego, wszechogarniającego pesymizmu. A nie o to przecież nam w życiu chodzi.
Inaczej: przyjmijmy, że życie to rzeka; ludzie – ryby; szczęście – kamienie w rzece. Aby jeszcze milej się zrobiło dodajmy, że kamieni jest dużo, rożnego kształtu, rodzaju i faktury, więc każda ryba będzie miała szansę, aby o niejeden kamień się otrzeć w swej rybiej wędrówce przez życie. Wszystko już mamy, więc START. Płyniemy. Co widzimy? Przed nami i za nami ryby wielobarwne, stwory cudaczne, zielenina wodna, światło przebijające się przez taflę rzeczną i kamienie, kamienie, kamienie… Obok jednego przepływamy, kompletnie go nie zauważając. Z innym zderzymy się czołowo. Za kolejnym kryjemy się w sytuacji zagrożenia. Innego znów z daleka sobie upodobamy, jednak wokół niego tyle pływających osobników się gromadzi, że nie damy rady dobić się do niego, aby z satysfakcjonującej nas odległości napawać się jego pięknem. Są i takie, na które z bliska patrzeć nie będziemy w stanie mimo, że nic nam nie przeszkodzi do nich dopłynąć. Wiele kamieni spotkamy na swej drodze i to nie ulega żadnym wątpliwościom. Poznamy ich kształt, smak, zapach, wagę, piękno… A wiedza o nich z prądem rzeki pchnie nas do przodu. Te kamienie, z którymi przyszło, czy przyjdzie nam się kiedykolwiek zetknąć, zostawią w nas swój ślad. Doświadczenie z nimi raz słabiej, raz silniej, ale uderzy z odpowiednią dla nich mocą. Nie obawiajmy się o to, że je stracimy. Pozostaną na zawsze w naszych rybich głowach mimo, że oddalimy się od nich, odpływając w siną dal. Mimo że staną się bledsze z upływem czasu i gładsze wraz z upływem wody, pewni bądźmy, że wpłyną one zarówno na wizję naszego szczęścia, jak i na warunki i możliwości jego osiągania i żegnania się z nim.
Rzek, ryb, a już na pewno kamieni na tym świecie dostatek. Skoro wszystko ulega płynnemu czasowi w płynnej rzeczywistości, płyń tak, aby spotykać, potykać się i ocierać o jak największą ich liczbę, abyś mógł później przyznać się zarówno przed sobą, jak i przed całym światem, że coś jednak na ich temat wiesz. Nurzaj się w rzekach i nie wzbraniaj się przed „wchodzeniem dwukrotnym do tej samej”… Ciągle płynąc nigdy nie jest tą samą i ile byś już o niej wiedział, z całą pewnością (często niespodziewaną) zaskoczy nas kompletnie. Jak krok po kroku, tak kamień po kamieniu. Jak dzień po dniu, tak noc po nocy. Jak życie po życiu, tak szczęście po szczęściu…
Skoro to czytasz – żyjesz. Skoro żyjesz – pływasz. Skoro pływasz – pod, nad i wokół ciebie ryby, kamienie, z którymi obcujesz wedle uznania i okoliczności. Są ryby, które wokół kamieni przepływają bezrefleksyjnie. Są takie, które wokół jednego kamienia mogą krążyć latami. Są takie, które kamieni się boją i przed nimi uciekają w obawie, że to jakiś stwór okrutny, w konfrontacji z którym (kiedy doń podpłyniesz) czeka cię zguba. Ba! Gotowe są zetrzeć się z ławicą rybich ziomków (choćby z innego, obcego rejonu banda nadpłynęła), by choć przez chwilę napawać się pięknem i wartością kamienia, którego dostrzegły wśród masy innych – kamienia dla danej ryby szlachetnego… Są też takie ryby, które łykają kamienie, by za chwilę je wypluć. Co zrobisz Ty? Pewna Wielka Księga chrześcijaństwa mówi: „Szukajcie a znajdziecie”? Nie jest łatwo, ale myślę, że warto. Nie mnie przekonywać, ale w garści mam jeden argument, który mógłby (jestem pełna nadziei) jakoś przekonać wszelkie pesymistyczne diabły w nas drzemiące czy to notorycznie, czy „niedzielnie.” Mianowicie: szukając szczęścia na zewnątrz, poza nami, skazujemy się na ryzyko przybliżania i oddalania. I to zarówno psychicznego, jak fizycznego. Do nikogo bowiem nie jest nam ani fizycznie, ani duchowo i intelektualnie bliżej, niż do nas samych. W swoim kierunku nie trzeba robić fizycznego kroku, choćby miał długość naszej stopy. Nikogo także nie jesteśmy w stanie bardziej poznać i zrozumieć jak siebie właśnie.
Iga Zakrzewska
(iga.zakrzewska@dlalejdis.pl)
Fot. Łukasz Bera