Kompleksy
2006-04-12 00:00:00Jakiś czas temu bawiłam się na imprezie z pewnym
przystojniakiem, uprawialiśmy tzw. clubbing - chodziliśmy od klubu do
klubu trując się kolejnymi drinkami. Mój kompan zabawy był niezwykle
przystojnym mężczyzną po 30., wysoki, wysportowany, dobrze ubrany, był
jak to się mówi „ na poziomie”. Ale zalet miał znacznie więcej:
ambicja, zaradność, inteligencja oraz niebywale poczucie humoru. Nie
bez powodu napalone małolaty schodziły nam z drogi. Jednym słowem
wzbudzał zainteresowanie kobiet. Ba! Nawet mężczyźni za nim się
oglądali! Impreza trwała jak to jest w moim zwyczaju do białego rana, w
oparach wódki śmialiśmy się i rozmawialiśmy.
Nie mogłam się
nadziwić jak tak przystojny i krótko mówiąc bogaty facet może mieć
problemy ze znalezieniem tej jedynej. Moje zdziwienie trwało jednak do
pewnego czasu:
- Znasz może jakiegoś dobrego chirurga plastyka? Chciałem odessać sobie tkankę tłuszczową z brzucha.
Konsternacja.
Nie ma, co powalił mnie z nóg. Spoglądam na niego z niedowierzaniem,
zastanawiam czy na pewno nie jestem zbyt pijana, czy mi się
przesłyszało?, Czy to już ten limit drinków, po którym każdy mężczyzna
wydaje się przystojny? Nie zdecydowanie nie! Buzia Brada Pitta, mięśnie
Schwarzeneggera, brzuch… mniej więcej Pamela Anderson.
- Jak pozbędę się brzucha to jak wyjdziemy na plażę w lecie wszyscy będą się za nami oglądać…
Mogę to podsumować moim ulubionym słowem: masakra!!! Czy tak zawsze mają wyglądać spotkania z przystojniakami?
Przypomina mi się też inna historia jak moja koleżanka umówiła się z seks-maszyną w stylu Ricky’ego Martina. Chłopak zadbany, wyperfumowany, również nie miał problemów ze wzbudzaniem u kobiet zachwytu. Jednak jego przykładanie wagi do wyglądu graniczyło wręcz z obsesją/obłędem. Widząc naprawdę super -laskę: szczupłą, zgrabną przypominającą top-modelkę stwierdził, że ma beznadziejne ciało, ponieważ sugerując się jej kształtem kolan rozpoznaje, że ona ma celulit. (!!!!) Natomiast widząc jakąś pyzatą dziewczynę stwierdził, że ona ma zmarnowane życie, że już nic nie osiągnie, nikt jej nie pokocha. Nie muszę mówić, że to była pierwsza i ostatnia randka mojej koleżanki, zresztą „Ricky Martin” też nie chciał się z nią spotkać. Ciekawe, dlaczego? Może miała nieodpowiedni kształt kolan?
Ale jak to właściwie jest z tym zmarnowanym życiem? Bo kto ma właściwie zmarnowane życie? Czy ktoś, kto ma lekką nadwagę, a nie przejmując się tym (zakładając, że aż tak bardzo się tym nie przejmuje) podąża za swoimi celami, mając inne wartości w życiu niż wygląd zewnętrzny? Czy jednak życie marnuje sobie osoba piękna, ale przejmująca się obłędnie swoim wyglądem? Bo według mnie tak właśnie jest. Myślę, że pomimo wszystko są inne wartości w życiu jak np. nauka, przyjaźń, na które wygląd nie ma wpływu. Znam wiele osób, które jak nie mają tego, co potrzebują, są zadowolone z tego, co mają i naprawdę świetnie na tym wychodzą. Fakt, faktem nie wzbudzają zazdrości wśród znajomych, ale sami dla siebie są szczęśliwi. I to chyba o to właściwie chodzi.
Zastanawiam się jednak czy istnieją pozytywne kompleksy? Bo to one jednak często kierują naszymi (moimi) dążeniami? Dzięki nim np. schudłam swego czasu (parę lat temu) dobre 10 kg i obecnie znacznie lepiej czuję się we własnej skórze. To jednak one pchają mnie do zdobycia magisterskiego tytułu naukowego. Zatem powraca pytanie czy lepiej je mieć i walczyć z nimi czy zadowalać się tym, co się posiada? Czy obniżyć poprzeczkę i skupić się na pokochaniu tego, co jest wokół? A może najlepiej pokochać to, co jest i rozwijać, ulepszać się dla samego rozwoju, dla tej samej czynności, nie stawiając za jedyny cel osiągnięcie czegoś, aby nie tworzyć nowych kompleksów i nie czuć się niezrealizowanym?
Zapraszam do dyskusji osoby znające odpowiedz lub myślące, że ją znają.
Magdalena Niedźwiecka