Plaga wolnych związków?
2007-05-29 20:15:50On - antypatyczny barman. Ona - niezrealizowana aktorka. Spotykają się w każdą środę bynajmniej nie po to, by pograć w szachy. Nie znają swoich imion, nic o sobie nie wiedzą. Łączy ich tylko seks. Rozbierają się. Ubierają. Rozchodzą. Każde w swoją stronę... I tak co tydzień, w ten sam dzień. To tylko fabuła filmu. A ile takich historii dookoła nas? No właśnie...
Coraz częściej pozwalamy sobie na związki bez zobowiązań emocjonalnych. Ba! Bez jakichkolwiek zobowiązań. Takie, które są jedynie sposobem na zredukowanie napięcia. Czym jest tak właściwie wolny związek? Relacją opartą jedynie na chęci dobrej zabawy, na sposobności do zdobywania doświadczeń bez zaangażowania emocjonalnego? Pytanie, czy taką relację można w ogóle nazwać związkiem? Skoro nie ma żadnych zobowiązań, żadnych oczekiwań. To bardziej przypomina chyba układ. Dwoje ludzi spotyka się w konkretnym celu, sprawia sobie przyjemność, rozstaje się i tyle. Zero obowiązków, zero tłumaczeń.
Dlaczego?
Co takiego jest w tych związkach, że ludzie tak się do nich garną? Brak uzależnienia od drugiej osoby? Brak zakazów i obowiązków? Czy może to, że nikt nie snuje jakichkolwiek planów na przyszłość? A nawet wręcz przeciwnie, żyje chwilą. Czy to brak odwagi, brak uczuciowości, a może komfort? Co powoduje, że ludzie zgadzają się na układy bez miłości? Czy traktowanie siebie przedmiotowo, jedynie jako „rzecz” do zaspokajania zachcianek, ma sens? A może to krzyk mody w środowisku zdeklarowanych singli? Nie sądzę. Owszem, wolne związki mają to do siebie, że nie trzeba w nich wiedzieć wszystkiego. Ale angażowanie się w taki związek, to jakby nie patrzeć, pójście na łatwiznę. Bo łatwiej jest przecież dać uwieść się na moment czarującemu mężczyźnie, wdać się w romans z ekscytującą kobietą, niż budować stały związek. Aż chciałoby się rzec: „a gdzie te romanse sprzed lat?” Gdzie skrywane przed światem słodkie słowa, spojrzenia, zobowiązujące, łączące. Teraz to raczej wymiana usług: telefon, spotkanie, konsumpcja... i pa pa. Może czasem kino, może wspólny wypad, ale rzadko, bo to układ zazwyczaj ukryty przed światem. Po co? Odpowiedź jest bardzo prosta. By mieć drogę odwrotu. Nikt nic nie widział, nikt nic nie gada, więc czysty rachunek sumienia. Kwestia wyboru.
Emocje na wodzy?
Entuzjaści luźnych związków widzą same zalety. To jak zjeść ciastko i mieć ciastko - twierdzą. Zachowujesz pełną niezależność, nie popadając przy tym w samotność i nie rezygnując z udanego życia seksualnego. Nie szukasz przygód na jedną noc, nie wydajesz pieniędzy na agencje, nikogo nie krzywdzisz. To wymarzony związek – przekonują. Mają serce z kamienia? Chyba to nie jest możliwe. Nawet, jeśli deklarują, że tak jest, to tak, czy siak uczucie się włączy. W końcu człowiek nie jest mechanicznym tworem. Niby obowiązuje tu niepisana umowa: robimy „to”, ale nie ma mowy o żadnych uczuciach. I niby taki układ działa, dopóki obu stronom chodzi o to samo. Zachowanie emocjonalnej obojętności na dłuższą metę jest raczej niemożliwe.
Badacze wykazują przecież, że w momencie, gdy dwie osoby się dotykają, wytwarza się między nimi chemiczna więź. Gdy następuje zbliżenie ta więź się umacnia, a jej zerwanie staje się znacznie trudniejsze. Na samym początku wszystko może wydawać się proste. Jasno określone reguły: mam Cię od - do, dokładnie na tyle, nie więcej. Czy zatem związek bez zobowiązań ma rację bytu? Nie można stanowczo powiedzieć sobie „nie zakocham się”, „nic we mnie nie drgnie”, bo wcale nie musi tak być...
A może takie związki, to tylko szczypta prawdy o nas samych... Może brniemy w nie, bo boimy się samotności? A może to dobra asekuracja przed odpowiedzialnością, jaką niesie stały związek? Być może tak naprawdę próbujemy jedynie tuszować pewne lęki. Lęki przed życiem na serio. Na serio w związku, jak i w samotności. I jednego i drugiego ludzie się boją, więc wymyślili sobie taką zabawę... Ale czy można nałykać się na zapas relacji z drugą osobą? No właśnie... Po co w ogóle taki związek: na chwilę, na moment, na dotyk? Skoro jutro będzie inny, jutro będzie inna... i też bez zobowiązań, i też bez zbędnych słów...
Katarzyna Stec
(katarzyna.stec@dlastudenta.pl)
Coraz częściej pozwalamy sobie na związki bez zobowiązań emocjonalnych. Ba! Bez jakichkolwiek zobowiązań. Takie, które są jedynie sposobem na zredukowanie napięcia. Czym jest tak właściwie wolny związek? Relacją opartą jedynie na chęci dobrej zabawy, na sposobności do zdobywania doświadczeń bez zaangażowania emocjonalnego? Pytanie, czy taką relację można w ogóle nazwać związkiem? Skoro nie ma żadnych zobowiązań, żadnych oczekiwań. To bardziej przypomina chyba układ. Dwoje ludzi spotyka się w konkretnym celu, sprawia sobie przyjemność, rozstaje się i tyle. Zero obowiązków, zero tłumaczeń.
Dlaczego?
Co takiego jest w tych związkach, że ludzie tak się do nich garną? Brak uzależnienia od drugiej osoby? Brak zakazów i obowiązków? Czy może to, że nikt nie snuje jakichkolwiek planów na przyszłość? A nawet wręcz przeciwnie, żyje chwilą. Czy to brak odwagi, brak uczuciowości, a może komfort? Co powoduje, że ludzie zgadzają się na układy bez miłości? Czy traktowanie siebie przedmiotowo, jedynie jako „rzecz” do zaspokajania zachcianek, ma sens? A może to krzyk mody w środowisku zdeklarowanych singli? Nie sądzę. Owszem, wolne związki mają to do siebie, że nie trzeba w nich wiedzieć wszystkiego. Ale angażowanie się w taki związek, to jakby nie patrzeć, pójście na łatwiznę. Bo łatwiej jest przecież dać uwieść się na moment czarującemu mężczyźnie, wdać się w romans z ekscytującą kobietą, niż budować stały związek. Aż chciałoby się rzec: „a gdzie te romanse sprzed lat?” Gdzie skrywane przed światem słodkie słowa, spojrzenia, zobowiązujące, łączące. Teraz to raczej wymiana usług: telefon, spotkanie, konsumpcja... i pa pa. Może czasem kino, może wspólny wypad, ale rzadko, bo to układ zazwyczaj ukryty przed światem. Po co? Odpowiedź jest bardzo prosta. By mieć drogę odwrotu. Nikt nic nie widział, nikt nic nie gada, więc czysty rachunek sumienia. Kwestia wyboru.
Emocje na wodzy?
Entuzjaści luźnych związków widzą same zalety. To jak zjeść ciastko i mieć ciastko - twierdzą. Zachowujesz pełną niezależność, nie popadając przy tym w samotność i nie rezygnując z udanego życia seksualnego. Nie szukasz przygód na jedną noc, nie wydajesz pieniędzy na agencje, nikogo nie krzywdzisz. To wymarzony związek – przekonują. Mają serce z kamienia? Chyba to nie jest możliwe. Nawet, jeśli deklarują, że tak jest, to tak, czy siak uczucie się włączy. W końcu człowiek nie jest mechanicznym tworem. Niby obowiązuje tu niepisana umowa: robimy „to”, ale nie ma mowy o żadnych uczuciach. I niby taki układ działa, dopóki obu stronom chodzi o to samo. Zachowanie emocjonalnej obojętności na dłuższą metę jest raczej niemożliwe.
Badacze wykazują przecież, że w momencie, gdy dwie osoby się dotykają, wytwarza się między nimi chemiczna więź. Gdy następuje zbliżenie ta więź się umacnia, a jej zerwanie staje się znacznie trudniejsze. Na samym początku wszystko może wydawać się proste. Jasno określone reguły: mam Cię od - do, dokładnie na tyle, nie więcej. Czy zatem związek bez zobowiązań ma rację bytu? Nie można stanowczo powiedzieć sobie „nie zakocham się”, „nic we mnie nie drgnie”, bo wcale nie musi tak być...
A może takie związki, to tylko szczypta prawdy o nas samych... Może brniemy w nie, bo boimy się samotności? A może to dobra asekuracja przed odpowiedzialnością, jaką niesie stały związek? Być może tak naprawdę próbujemy jedynie tuszować pewne lęki. Lęki przed życiem na serio. Na serio w związku, jak i w samotności. I jednego i drugiego ludzie się boją, więc wymyślili sobie taką zabawę... Ale czy można nałykać się na zapas relacji z drugą osobą? No właśnie... Po co w ogóle taki związek: na chwilę, na moment, na dotyk? Skoro jutro będzie inny, jutro będzie inna... i też bez zobowiązań, i też bez zbędnych słów...
Katarzyna Stec
(katarzyna.stec@dlastudenta.pl)