Po drugiej stronie hidżabu
2006-04-27 00:00:00Niewielka jest moja wiedza o arabskich kobietach…
I nie jestem w tym odosobniona. Chyba większość tak zwanych „ludzi z
Zachodu” mało lub zgoła nic nie wie o tym, jak żyją kobiety gdzie
indziej, w tym w krajach arabskich. Czy wynika to z naszej ignorancji,
czy może z faktu, że nie ma możliwości ujrzenia życia tamtych ludzi od
środka, czy też od kuchni?
Dla nas świat kobiet arabskich jest zamknięty, ukryty za jakąś zasłoną… wieści stamtąd docierają do nas poprzez książki, najczęściej pisane przez kobiety, którym udało się stamtąd wyrwać. I te historie pokazują nam straszne obyczaje i bezbronność kobiet. Czy tak jest naprawdę?
Jestem kobietą. Ubieram się tak, jak chcę. Jeśli mam ochotę, zakładam wydekoltowane bluzki, mogę chodzić po ulicach w krótkiej spódnicy. Nie zakrywam włosów i mogę prezentować ich urodę. Wiem, że sama wybiorę sobie męża, a jeśli będę miała ochotę, to nie wybiorę takowego wcale. A jeśli kiedykolwiek mąż mnie uderzy, to wyrzucę go z domu i podam do sądu. I będę z góry na wygranej pozycji, bo każdy sąd uzna mnie za pokrzywdzoną. Czy w związku z tym wszystkim jestem w lepszej sytuacji niż kobiety arabskie? Z mojej perspektywy – oczywiście, że tak.
Patrząc przez pryzmat mojej sytuacji, „te biedne Arabki” to mają ciężkie życie. Ciągle zakryte metrami ubrań, tak że widać im tylko oczy, absolutnie uzależnione od ojca i braci, a później od męża. Narażone na utratę życia, jeśli zrobią cokolwiek, co można by uznać za splamienie honoru. Nie mające możliwości decydowania o tym, z kim się zwiążą i kiedy, bo to leży w gestii ojca, który przecież wydaje córkę za mąż pewnie po to, by na kogoś przerzucić obowiązek utrzymywania jej. A mąż? Jemu potrzeba kobiety tylko po to, by urodziła mu syna. A najlepiej kilku. Córki nie są potrzebne, przecież trzeba będzie każdej zapewnić jako taki byt, póki nie wyda się jej za mąż… a to tylko kłopot…
Taki to straszny obraz Arabki maluje się w oczach ludzi mojej kultury. Ale czy tak jest naprawdę? Czy naprawdę żywot tamtych kobiet jest taki okropny? I czy one wszystkie są nieszczęśliwe? Chyba te nasze opinie są trochę przesadzone. A na pewno mocno uogólnione. Faktem jest, że myślimy stereotypami. Media karmią nas obrazami lamentujących kobiet, opłakujących swoich mężów i synów poległych na wszelkich możliwych wojnach. I od razu uruchamia się stereotyp: Arab, Muzułmanin równa się terrorysta, a płacząca kobieta równa się wariatka, no bo powinna się cieszyć, że jej pan, władca i oprawca w końcu zszedł z tego świata i teraz będzie miała spokój jako stateczna wdowa. A te łzy to pewnie tylko na pokaz, no bo nie wypada nie lamentować po mężu. Czy nie jest tak? Sama się złapałam w tę pułapkę medialną. Ale na szczęście w porę puknęłam się w głowę. Całe życie zarzekałam się, że nie poddam się stereotypowemu myśleniu, a tu masz… Spójrzmy z innej strony…
Nie wydaje mi się, żeby wszystkie kobiety arabskie były bardzo pokrzywdzone swoją sytuacją. Ostatecznie przecież ich sposób życia jest dla nich normalny. Wywodzi się z głęboko zakorzenionej tradycji i nie wydaje mi się, by każda z nich czuła się w domu jak w więzieniu. Poza tym wiadomo, że kobiety są potrzebne, choćby tylko po to, by rodzić dzieci – ale z tego powodu należy im się elementarny szacunek i wierzę, że go mają. Przecież to niemożliwe, żeby każdy mężczyzna traktował przedstawicielki przeciwnej płci jak popychadła. Kolejna sprawa: kto zajmuje się utrzymaniem kobiet? No przecież nie one same. To jest obowiązek, tak obowiązek ojca, a później męża. I co ciekawe – nie wydaje mi się, by którykolwiek mężczyzna wypominał tam swojej kobiecie bądź kobietom, że są darmozjadami i nie zarabiają. A w mojej kulturze? Nie raz i nie dwa spotkałam się z takim traktowaniem kobiet. A wielożeństwo? To przecież skandal, zakrzyknęłyby od razu „kobiety Zachodu”. Jak tak może być? Cztery baby?? No cóż… Jak to się mawia – co kraj to obyczaj. I to samo dotyczy tradycji religijnych. Skoro religia i tradycja przyzwala na posiadanie więcej niż jednej żony, a mężczyzna ma możliwości by zapewnić każdej z nich godziwe warunki życia, to dlaczego nie? Przeraża nas i bulwersuje to, co odmienne w innych kulturach. Ale musimy w końcu zrozumieć, że to, co dla nas jest nie do pomyślenia, dla ludzi wychowanych w zupełnie innych obyczajach jest jak najbardziej normalne. I to my mamy problem, jeśli nie umiemy tego zaakceptować.
Następny problem mojej kultury to to, że każdy z nas, o czym jestem przekonana, myśli, że skoro jakiś mężczyzna ma cztery czy więcej żon, to od razu między nimi musi się toczyć o niego wojna, konkurs piękności i rywalizacja na wszelkich możliwych frontach. Trudno nam zrozumieć, że bardzo często między tymi kobietami zawiązują się przyjaźnie, częstokroć małe spiski i temu podobne. Hm… Spiski? No cóż… taka prawda. Kobieta z natury jest przebiegłym stworzeniem. A taka, żyjąca w warunkach mniejszej lub większej, ale jednak kontroli, moim zdaniem musi posiadać jakiś pierwiastek sprytu, musi być choć trochę przebiegła. Założę się o każde pieniądze, że kobiety arabskie mają całkiem niezły arsenał sztuczek i trików pozwalających im omamić mężczyznę do tego stopnia, że on, nie wiedząc o tym, skacze, jak ona zagra. Nie jestem w stanie przytoczyć tu konkretnych przykładów, ale wiem, czuję pod skórą, że gdybym była Arabką, to właśnie tak byłoby ze mną…
Jaki jest wniosek z tych moich rozważań? Ano bardzo prosty. To, co na oko wydaje się jasne i klarowne (czyli w tym wypadku koszmar urodzenia się Arabką), bardzo często, właściwie prawie zawsze, ma drugie dno… I bycie kobietą w krajach arabskich wcale nie musi być takie straszne. Zza czadorów często wyglądają także uśmiechnięte oczy…
Marta Mielczarek
(marta@dlastudenta.pl)