Potęga smaku
2006-10-30 11:45:05Czasopisma dla kobiet to credo i dekalog każdej szanującej się damy. Kiedyś z zapałem czytałam o tym, jak pielęgnować włosy, cerę, dłonie, paznokcie, biust, stopy i każdą najmniejszą cześć ciała z osobna; o tym, co ugotować, najeść się do syta i wyglądać jak modelka; co kupić, by być na czasie; wreszcie - jak mieć bogate i pełne fantazji życie erotyczne, bo to przecież jedna z tych stron życia, które decydują o sukcesie na pełnej linii.
Uff, oto całe współczesne życie młodej kobiety i wymagania jej stawiane podane na talerzu o błyszczącej okładce i pięknych zdjęciach... Trzeba to skonsumować. I tak, co tydzień średnio, ze zniecierpliwieniem zabieram się do takiej uczty. Aż pewnego dnia po prostu, mówiąc kolokwialnie, się przejadłam.
I zaciekle, ale bezskutecznie niestety, szukałam czegoś nowego, co będzie podporą w czasie największej nudy - podczas długiej jazdy tramwajem czy stania w kolejce do dziekanatu, czegoś lżejszego od „Tygodnika Powszechnego" (bo jest przecież „niewygodny"), coś ale też czegoś lepszego od kolorowego „Cosmopolitan". Bo ile można czytać w kółko o tym samym? O tym, że trzeba być „zawsze gorącą i chętną", na szczęście dzięki tym genialnym pismom wiem już od dawna; o tym, że trzeba ważyć ileś tam kilogramów też wiem od ambitnej kobiecej prasy. I milion stron o tym, co trzeba, wiele mądrych i praktycznych wskazówek mi dało. Nie boję się dyskomfortowych sytuacji i zawsze wiem, jak mam się zachować, co myśleć, bo stado psychologów i reszta specjalistów zawsze dobrze doradzi, pomoże wszystkim ze wszystkim.
Ale teraz poważnie, myślałam, czy każdą kobietę można tak łatwo rozpracować i dać każdej z nich tę samą, prostą receptę na szczęście? Czy każdą kobietę można zadowolić tym samym traktując ją, mówiąc bez ogródek, jak pewien, dobrze znany i przewidywalny, mechanizm. W dodatku prosty, by nie rzec - głupi.
Wiem, że nie będę dzięki jakieś tam szmince o francuskiej, wiele mówiącej nazwie, mieć ust jak Angelina Jolie, a moje cienkie włosy, choćbym stanęła na rzęsach wytuszowanych najlepszym preparatem polecanym przez pisma i reklamy, nie będą puszyste i gęste jak u Penelope Cruz. Lecz nawet, jeśli kosmetyki nie pomogą, to poradniki tak czy siak znajdą bardziej ezoteryczny sposób na moje problemy.
Zbuntowałam się przeciwko takiemu traktowaniu czytelniczek. Tak nie może być. Nie będę tego czytać - pomyślałam racjonalnie uniesiona babską dumą.
Cieszy mnie fakt, że istnieją chociaż „Wysokie obcasy", bo tam odnajduję to, czego mi brakuje w owej kobiecej prasie. Interesujące, wyważone opinie, recenzje, felietony - nawet, jeśli się z wyrażaną w nich opinią nie zgadzam - są napisane na najlepszym poziomie, potrafią zachwycić, coś tam wzbudzić. I do tego interesujące wywiady z naprawdę ciekawymi osobami; wywiady, których tematem nie jest tylko seks, zdrady i pieniądze. Przynajmniej tam nie oglądam Paris Hilton w nowej fryzurze.
Trzeba bronić się przed naleciałościami popularnej kultury. Trzeba walczyć o swój dobry smak. Śmieję się z tych pism, pluję na nie. Nie kupuję ich. Ale jedno mnie martwi. Nie potrafię powstrzymać się przed przejrzeniem ich w sklepie; przed sięgnięciem po nie, gdy nieoczekiwanie znajduje je na stoliku mojej koleżanki, mamy, cioci. Ten problem mam ja, moja ulubiona, obdarzona ogromnym autorytetem pani profesor, moja przyjaciółka...
Emma Bovary