Przeciwieństwa się przyciągają?
2009-04-03 15:47:10Podobają wam się ciuchy w zupełnie różnym stylu, lubicie całkowicie inne kino i śmieszą was kompletnie odmienne rzeczy. To, co tobie wydaje się zabawnym przejawem szaleństwa, on odbiera jako kompromitację. To, co on uważa za normalne zachowanie, tobie wydaje się całkowicie nie w porządku. Każde z was ma inne wyobrażenie na temat wymarzonego miejsca zamieszkania, każde inaczej wyobraża sobie waszą wspólną przyszłość. A jednak cały czas planujecie ją razem. Kłócicie się sześć do siedmiu razy w tygodniu nawet o to, że to, co on uważa za piękne, dla ciebie jest paskudne. I vice versa. Wkurza cię jego zachowanie „chłopca spod bloku” i koledzy bez szkoły. On denerwuje się, bo nie masz ochoty zadawać się z byle kim. Cały czas powtarzasz mu – „dorośnij wreszcie”, a on tobie „wyluzuj.” Tak na dobrą sprawę, nie zgadzacie się w niczym. Trudno jest opisać, jak nawzajem potraficie doprowadzać się do szału i wyprowadzać z równowagi. Oboje wiecie, że nie jesteście dla siebie i że dawno powinniście to skończyć. Nawet próbowaliście. Ze sto razy. I za każdym razem do siebie wracacie, bo nie potraficie wytrzymać bez siebie dłużej niż dwa dni. Toksyczna miłość?
Sama się dziwisz, jak to się stało, że ty osoba z dekadenckiego światka przyszłych kulturoznawców, czująca wstręt i obrzydzenie do chłopców w dresach i „klubowych barwach”, a do tych nieco starszych, którzy nadal się w to bawią - szczere politowanie, masz faceta szalikowca. I jedyne, co słyszysz, wnosząc sprzeciw to – „widziały gały, co brały.” A co, jeśli nie widziały? Jeśli cały czas nie wierzą w to, co widzą? Czują się nieco zdezorientowane, bo ten kibic przepuszcza cię w drzwiach, zabiera na ulubione spektakle, do kina i do filharmonii. Gra na skrzypcach. Może ma problemy z ustaleniem własnej tożsamości, nie znalazł swojego miejsca na świecie, nie wie do końca, jakim człowiekiem chce być... A może właśnie tego chce - chce być różnobarwny, niedookreślony... I skoro go kochasz i nie tolerujesz tylko jednej z tych jego tysiąca twarzy, to może powinnaś odpuścić tą wieczną walkę z „klubem”. Być może ta twoja niechęć do ćwierćinteligentów chadzających na tzw. ustawki i wypisujących bzdury na garażach sąsiadów, jest przesadzona. Tak... To pewnie ty masz jakiś problem psychiczny, że nie chcesz widzieć swojego ukochanego akurat w takim kręgu kulturowym. Twój mężczyzna, który nie potrzebowałby nawet dwóch sekund na podjęcie decyzji, że to przy swoim klubie, nie przy tobie pragnie trwać całe życie (oczywiście, tylko gdyby musiał wybierać) jest całkiem w porządku. Powtarzasz sobie, że pewnie się mylisz. Poza tym, to tylko jeden aspekt jego osobowości... Więc tkwisz w tym dalej.
Starasz się zapominać każdy przypadek, kiedy wystawia cię do wiatru. Umawia się z tobą na spotkanie, po czym okazuje się, że kolega chce iść na piwo, kuzyn robi imprezę, albo koleżanka zadzwoniła, że właśnie dziś jest super koncert. Przecież nie może im odmówić. W końcu dusza towarzystwa to jego drugie imię. To nic, że ty masz gorączkę, albo bardzo ważny egzamin następnego dnia i nie możesz z nim pójść. To kompletnie mu nie przeszkadza, przecież bez ciebie bawi się równie dobrze jak z tobą. Przeszkodą nie jest też to, że akurat tego dnia mieliście pójść do restauracji. Zamówiłaś już stolik, zrobiłaś manicure i ułożyłaś włosy, ale co z tego? Kazał ci ktoś tak wcześnie się za to zabierać? Możecie to przecież przełożyć na każdy inny dzień! Robisz z igły widły, a masz go przecież na co dzień (poza 8:00 – 16:00 na uczelni i 16:00 – 21:00 w pracy pięć dni w tygodniu, przy czym dwa pozostałe dni ukochany lubi często spędzać na meczach lub w towarzystwie kumpli). I tu też pewnie już dawno dałabyś sobie spokój z kimś, kogo nie obchodzisz aż do tego stopnia... Gdyby nie to, że on jest święcie przekonany, że nie robi niczego złego, że takim stosunkiem do drugiego człowieka na pewno nie można zranić i że gdybyś ty zachowywała się tak wobec niego, on nie miałby nic przeciwko – znosiłby to z pocałowaniem ręki. Koniec końców, to ty tutaj wychodzisz na zołzę, a on jest tym bardziej kochającym i wyrozumiałym, który nie miałby żalu o takie błahostki. Zatem przymykasz oczy na to, że boli, bo kochasz i usiłujesz wierzyć, że on na ten swój przedziwny sposób też kocha. Bo czy warto zaprzepaszczać dwuletni związek z powodu imprezy, czy wypadu na piwo z kumplami?
Cały czas prosisz niebiosa o jakiś konkretny znak, że macie się rozstać. Ale co, jeśli jesteś tak jak bohater kawału, który czekał, aż Bóg wyratuje go z powodzi i przeoczył wszystkie łodzie i helikoptery ratunkowe? Może to wszystko są znaki z nieba pod tytułem – skończcie się wreszcie ze sobą męczyć! A ty dalej trwasz u boku swego lubego, o zupełnie odmiennym spojrzeniu na świat, związki, uczucia... Samarytanka? Gdzież tam! Za każdym rogiem znajdzie taką głupią jak ty, a może nawet jeszcze głupszą, która nie będzie robić wyrzutów i żywić urazy. Cierpiętnica? Po co? W jakiej sprawie? Dlaczego męczyć się tak zupełnie bez sensu, skoro można w sekundę skończyć cierpienia? Niewolnica miłości? Tak... Jakkolwiek idiotycznie ten zwrot brzmi, to on najlepiej cię określa.
Kochasz za mocno i najwidoczniej on też. Mimo tych wszystkich twoich krzyków i pretensji (według niego – zupełnie bezpodstawnie), jeszcze cię nie zostawił na dobre i nie poszukał sobie spokojniejszej i bardziej wyluzowanej. Może naprawdę to wszystko, co robi, to nic takiego. Ale nawet, jeśli to tylko wiele hałasu o nic, to przecież tobie sprawia przykrość. Więc czy warto się męczyć, płakać, rwać włosy z głowy? Czy to się opłaca? Czy lepiej wziąć nogi za pas i umożliwić wam obojgu znalezienie lepiej pasującej połówki?
Jeśli czujesz się właśnie w taki sposób i masz podobne rozterki... Ja na pewno nie podam ci rozwiązania, nie pomogę ci rozstrzygnąć tego problemu. Mogę być dla ciebie jedynie, jak piosenka, której się słucha i jest lżej, że jest ktoś, kto czuje tak jak ty. Mogę cię jedynie pocieszyć – nie jesteś sama.
NM