Urodę poproszę
2008-07-20 17:20:36Wszechobecność mediów sprawia, że nie bierzemy pod uwagę faktu, iż kreują one naszą tożsamość. To, jak postrzegają nas inni i to, jakimi widzimy siebie same. Ich ambicją staje się pokazanie nam, jak mamy żyć, czego pragnąć. I taka ideologia ukryta za „lekkimi” tekstami o kosmetykach skutecznie dociera do naszych umysłów. Z biegiem czasu przestajemy kontrolować, dlaczego kupujemy akurat ten krem, czy szampon. Sukcesywnie przyczyniają się do tego reklamy. I nawet, jeśli zarzekamy się, że stronimy od tego, co lansują media, to i tak w końcu ulegamy.
Kodujemy sobie w głowach określone wizerunki. Fragmentaryzacja kobiecego ciała sprawia, że przed oczami mamy lśniące pasmo włosów, gładkie pośladki bez śladu skórki pomarańczowej, rzęsy w rozmiarze XXL itd. Media na każdym kroku lansują wzorzec kobiety idealnej pod względem fizycznym. I oto dane produkty mają być gwarantem właśnie atrakcyjności. Reklamy zdają się sugerować, że wszelkie mankamenty urody są do zlikwidowania. A przynajmniej do zminimalizowania. Komunikaty są dość jednoznaczne. Chcesz zniewalać spojrzeniem – kup najnowszy tusz do rzęs. Chcesz pokazywać się w bikini – kup balsam ujędrniający itd. Dobrze byłoby również nabyć taki krem, czy lakier do włosów, by z pełną świadomością móc wpisać się w obecnie panujący trend propagujący idealny wygląd. I to bez względu na wiek.
Fakt, reklamy uwodzą, bije z nich perfekcjonizm, detale dopracowane z ogromną precyzją. Bohaterkami są kobiety roześmiane, radosne, szczęśliwe i piękne. Obraz kobiety zadbanej, z lśniącymi włosami i nieskazitelną cerą (co jest oczywiście efektem stosowania danego produktu) sprawia, że każda z nas również chce taka być. Biegnie więc do najbliższego centrum handlowego, by jak najszybciej zaopatrzyć się w dany specyfik. Bo przecież tylko „ten” krem odpowiednio nawilży cerę, tylko „ten” balsam zlikwiduje cellulit i tylko „ta” pianka do włosów zapewni ich objętość na cały dzień, bez względu na warunki atmosferyczne.
Z psychologicznego punktu widzenia przyczyn takiej gonitwy za ideałem można upatrywać w niskiej samoocenie. Ale niekoniecznie. Wpływ mediów jest bowiem na tyle silny, że każdy może ulec, nawet nieświadomie. Mechanizm jest bardzo prosty. Widzimy reklamę, identyfikujemy się, bądź też nie, z bohaterką, oceniamy siebie na jej tle i wyciągamy wnioski w ekspresowym tempie. Subiektywnie negatywna ocena sprawia, że zaczynamy czuć się gorsze, niedoskonałe. A przecież nie chcemy takie być. Chcemy być piękne i podziwiane. Niczym te panie z reklamy. Jeśli więc one mogą, to my też. Takie ciągłe myślenie o tym, że na pewno nie wyglądamy, tak jak powinnyśmy, to źródło stresu. I to ogromne. Chęć wpisania się w panujące kanony i kult ciała powoduje, że jesteśmy w stanie wiele zrobić, by móc określić się mianem „pięknej.” Dlaczego tyle kobiet wyraziło chęć udziału w programie „Chcę być piękna”? Bo uwierzyły, że ktoś im to zapewni. Że kilkutygodniowa opieka specjalistów typu dietetyk, chirurg czy wizażysta zrobi z nich boginie na miarę tych z okładek czasopism. Skutecznie podziałała też obietnica twórców, według której program miał pomóc wydobyć z każdej uczestniczki wewnętrzne piękno ukryte za fasadą cielesnych niedoskonałości. Efekt takich zabiegów był różny.
Piękno ewoluowało na przestrzeni wieków. Od starożytnych bogiń, przez secesyjne wampy i na anorektycznych współczesnych modelkach kończąc. Dziś powinnyśmy być młode, piękne, szczupłe i wysokie. A jeśli nie, to co? Mamy się wstydzić tego, jakie jesteśmy i uparcie dążyć do ideału? Tylko po co? Czy sekret bycia piękną tkwi w idealnych proporcjach i nieskazitelnym ciele? Może warto mieć odwagę być niedoskonałą...
Katarzyna Stec
(katarzyna.stec@dlastudenta.pl)
Fot. Łukasz Bera