Fenomen rudości
2008-04-25 00:11:45Help, I need somebody - typowy głos w tej dyskusji z serii "całkowita abstrakcja na średnim poziomie". Kiedyś w centrum męskiego wszechświata stał Jan Kiepura i jego niezdecydowanie w kwestii kobiecej barwy włosów. Dziś w dobie wysoko rozwiniętej techniki koloryzacji odcień włosów już nie determinuje charakteru. A mimo to ruda zawsze będzie fałszywa i niepewna.
Ironicznie rzecz ujmując: kiedy mężczyzna z gatunku niewierny (choć w filmie była to kobieta) całuje nie swoją dziewczynę w zdecydowanie nie swojej restauracji, na oczach niestety swojej kobiety – wini się za to rudą. Kiedy kobieta postuluje luźną znajomość bez zobowiązań zazwyczaj nazwą ją podstępnym rudzielcem, który nie może zdecydować się na nic konkretnego. A tym bardziej zmusić do jakichkolwiek zobowiązań emocjonalnych. Kiedy kobieta w końcu staje się muzą gwiazdy rocka (choć uduchowionego, ale zawsze rocka) i całkowicie swobodnie czuje się w konwencji drugs-sex-and-rock&roll - jest niemalże córą diabła, a już na pewno rozpustnicą na pełną skalę. W każdym razie stos i publiczny lincz byłyby wskazane. I nareszcie przechodzimy drodzy państwo do kluczowej inspiracji tego tekstu, czyli najbardziej perfidnej rudej istoty, jaka istnieje – Pameli Morrison. Oczywiście Morrison to nazwisko umowne, bo z tego, co mi wiadomo ślub mógł być, ale nie musiał, a jeśli był, to nie wiadomo, czy na trzeźwo. W każdym razie atmosfera była luźna, a alkohol lał się strumieniami. I wini się biedną rudą kokietkę za jej nienaganną figurę i sexapeal, który zjednywał męskie serca, za rozwiązłość i płynność obyczajową. A zatraca się jej inspirujący wpływ na muzykę The Doors. I tym sposobem w filmie pod tytułem: Fałszywość rudych na skalę światową na ścieżce dźwiękowej będzie musiało znaleźć się miejsce dla prawie połowy dyskografii tegoż zespołu.
I cóż ma taki rudzielec zrobić skoro One way or another she's RED? Jak psychologicznie udowodniono kolor czerwony wybierają kierowcy powodujący najwięcej wypadków drogowych. Nie bardzo wiem, jaki to ma związek z tematem, ale na pewno naprowadzi nas na jakiś absurdalny trop związany z genealogią charakteru rudej kokietki. Zakładając, że film, który opisujemy dawno przeewoluował w musical, nie może zabraknąć tu klasyki tegoż gatunku. Tym sposobem być może obronię tezę, że rudość i jej pejoratywne odbieranie to tylko kwestia męskiego punktu widzenia, a nie skłonności maniakalno-depresyjnych kobiet. I nie jest to kwestia feminizacji świata i zwalania całej winy za klęski narodowe na mężczyzn. Po prostu ani w Dźwiękach Muzyki, ani w Grace, ani w Chicago nie występuje negatywnie nacechowana bohaterka koloru rudego. A Nicole Kidman w Moulin Rouge? Cóż wyjątek potwierdza regułę. Dodatkowo brany pod uwagę jej zawód to oczywiście tylko zmyłka taktyczna. Bo przecież reżyserzy filmów „offowych” uwielbiają skomplikowaną fabułę, niezidentyfikowane relacje na linii kobieta – mężczyzna, a co najważniejsze – wszechobecny motyw seksualnej samorealizacji. Więc film wpisuje się w klimat. A sukces gwarantuje mu nie świetna fabuła i rewelacyjna gra aktorska, ale odpowiedni marketing i PR.
Cóż, światem rządzą pieniądze. Ale co ja mogę wiedzieć? Mogę dorzucić się do tej historii jako blond podmiot, w odróżnieniu od wrednego rudego charakteryzujący się naiwnością i nadgorliwością w uczuciach. A jeśli kogoś miałoby to przekonać, to Simply Red też musieli się skądś wziąć. A cóż lepiej inspiruje niż kobieta? Dodatkowo Lady in red?
Olga Filipowska
(olga.filipowska@dlastudenta.pl)
Fot. Łukasz Bera